Wcale nie wygląda tak jak widzimy go w telewizji. Kilka dni
temu miałem okazję osobiście się o tym przekonać, kiedy to z grupą pracowników
naukowych i studentów pewnej uczelni, odwiedziłem ten ważny dla Polski budynek.
Po pierwsze, wcale z ulicy nie widać jego charakterystycznej sylwetki – jest
dość dokładnie zasłonięty drzewami i krzewami. W środku natomiast wszystko jest
bliższe, większe i wcale nie tak znowu dostojne. Ale o tym później.
Na wizytę w
Sejmie nasza grupa umówiona była dużo wcześniej, dlatego, zgodnie z
ustaleniami, oczekiwaliśmy przywitania nas przez któregoś z posłów. „Powitał”
nas członek straży marszałkowskiej, odsyłając opiekuna na biuro przepustek. Po
długiej chwili oczekiwania, zostaliśmy wpuszczeni do środka, z surowym
poleceniem pozostawienia w szatni ostrych przedmiotów, telefonów, aparatów
fotograficznych i… portfeli. Pomyślałem, pewnie kradną i swój zatrzymałem przy
sobie. Natomiast uznawszy, że obawa o bezpieczeństwo jest uzasadniona (w
aparacie lub telefonie mogłem mieć przecież bombę), z żalem zostawiłem je w
kieszeni znajomego, bo w szatni, oprócz wieszaków, nie było najmniejszej nawet
półeczki. Bramka wykrywająca metale i borowiec (członek Biura Ochrony Rządu)
nie zareagowali gdy przechodziłem, a przecież w kieszeni miałem pęk kluczy,
przy pasku od spodni metalową klamrę, no i portfel z bilonem. Pożałowałem, iż
nie zabrałem telefonu – mam przy nim niezły aparat - bo ciekawych ujęć
„pracujących” posłów nie brakowało, trafiliśmy bowiem na dzień i posiedzenie,
na które zaplanowano aż 141 głosowań. Naszym przewodnikiem i opiekunem na
galerii był poseł Grzegorz Napieralski (SLD), który zaraz na wstępie uprzedził,
iż nie poświęci nam zbyt dużo czasu bo spieszy się na spotkanie u Prezydenta i
po jakichś dziesięciu minutach zostawił nas pod opieką sejmowych strażników.
Popatrzyliśmy przez jakiś czas z góry na wybrańców narodu i zgodnie uznaliśmy,
że na dietę poselską, w tym przynajmniej dniu, uczciwie pracowała jedynie
marszałek Kopacz, solidnie odczytując poddawane pod głosowania zmiany w
ustawach. Reszta pań i panów posłów, dość swobodnie sobie rozmawiała,
dowcipkowała (roześmiane twarze), czytała gazety, używała telefonów i tabletów,
od czasu do czasu sięgając tylko do przycisków maszyny do głosowania. W takiej,
bardzo dalekiej od dostojeństwa, atmosferze każdy chciałby pracować
stwierdziliśmy i przestaliśmy się dziwić, że niektórym posłom (ostatnio np.
poseł Godson) mylą się przyciski. Spod gazety trudno przecież zobaczyć co się
naciska. Poseł Andrzej Czerwiński był następnym parlamentarzystą, który raczył
poświęcić nam (w pomieszczeniu obok sali plenarnej)kolejne dziesięć minut. W
tym momencie zaczęliśmy się już niepokoić o zdrowie naszych przedstawicieli, a
nawet zastanawiać czy nie cierpią na jakieś żołądkowe dolegliwości, no bo tak
każdy tylko chwilkę był z nami. Obaw pozbyliśmy się dopiero wtedy gdy pani z
sejmowej administracji wyjaśniła nam, że głosowanie jest dla posłów obowiązkowe
i w przypadku braku obecności choćby na jednym, poseł pozbawiany jest
przysługującej mu w tym dniu diety. Jako, że wszystko wskazywało na to, iż ze
spotkań (przypomnę tylko, że wcześniej umówionych) z posłami innych ugrupowań
politycznych wyjdą nici, opuściliśmy sejmowy budynek, kończąc w ten sposób
wizytę w miejscu gdzie spodziewaliśmy się więcej, bo u źródeł, dowiedzieć o
aktualnej sytuacji politycznej w naszym Kraju, poznać związane z rządowym
kryzysem działania parlamentu, porozmawiać z tymi, którzy w naszym imieniu
stanowią szeroko pojęte prawo. Nie na tym jednak skończyła się nasza przygoda z
Sejmem i posłami. Gdzieś tak u zbiegu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu
dostaliśmy telefoniczną wiadomość aby wracać na Wiejską gdyż czeka tam na nas
poseł Andrzej Romanek (SP). Oj usłyszał on, a zaraz po nim poseł Jarosław Gowin
(PR) sporo słów prawdy. Chyba obaj na początku nie zdawali sobie sprawy, że
rozmawiają z ludźmi gruntownie znającymi się na rzeczy – jak już wspominałem,
byli wśród nas m.in. politolodzy z wysokimi stopniami naukowymi – bo usiłowali
zaspokoić naszą ciekawość zwykłymi sloganami. Dopiero „przyciśnięci do muru”
przyznali, że pewną receptą na rzetelne zajęcie się Polską i Polakami, byłaby
gruntowna wymiana klasy politycznej. Posłów, senatorów, członków rządu. Tylko,
że… tak naprawdę nikt tego nie chce. Nawet opozycja. Po pierwsze: wygodnie jest
być w opozycji, po drugie: wiązałoby się to z wymianą całej armii ludzi
(łącznie z wojewodami), którymi to żadne z ugrupowań w wystarczającej ilości
nie dysponuje, po trzecie: kto cały rok wcześniej pozbawia się lukratywnej
posady. A rządzący chcą nadal rządzić. Później padło jeszcze kilka innych,
mniej ważkich, argumentów za pozostawieniem politycznej sytuacji takiej jaka
ona jest obecnie, jednak to nam już wystarczyło aby czarno zobaczyć to, co
politycznie w najbliższej przyszłości nas czeka. Na koniec kilka słów o
otoczeniu Sejmu. Skwerek, na którym znajdowało się namiotowe miasteczko, nadal
zastawiony jest namiotami. Aktualnie pikietują tam ojcowie walczący o równe
prawa do swoich dzieci. Natomiast porastające skwer drzewa obstawione są
świniami. Wyciętymi z dykty, pomalowanymi na czerwono, naturalnej wielkości
świniami. Oklejone są też różnej treści hasłami, odezwami apelami, w większości
antyrządowymi – widzieliście to kiedy w telewizji? Posłom chyba już
spowszedniały bo przechodzą obok nich zupełnie obojętnie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz