Jakieś licho mnie chyba podkusiło, żeby znowu wybrać się na
polski film (nie tak dawno obejrzałem „Polskie gówno), tym razem reżyser Maciej Bochniak – twórca tego czegoś, bo dla mnie to ani
komedia, ani paradokument, takie nie wiadomo co - usiłuje przedstawić fenomen
muzycznego nurtu disco polo.
Nurt ten, wyśmiewany, krytykowany i potępiany, ma
się przecież całkiem dobrze, a że oprawa jego jakaś taka kiczowata? Sporej
grupie się podoba! Taki jest i film „Disco Polo”, części widzów się podoba,
część wiesza na nim psy, a część zupełnie nie wie o co w fabule chodzi. To historia
dwóch młodych facetów (aktorzy: Dawid Ogrodnik i Piotr Głowacki), którym marzy się
kariera w iście amerykańskim stylu – stąd chyba w filmie tak dużo
amerykańskich odniesień – zaczynają więc ostro działać aby zdobyć serca fanów tej
muzyki. Zakładają zespół i, trochę talentem, trochę podstępem, wdzierają się na
discopolowe salony. Słowem prosta fabuła, mocno udziwniona scenografia,
nieprawdopodobne zdarzenia i postacie(np. Jerzy Urban), piosenki disco polo –
to cały film. Popularność zdobył chyba tylko dzięki sentymentowi widzów do
niedzielnych, telewizyjnych discopolowych poranków (były takie w latach
dziewięćdziesiątych!) no i niegasnącej popularności tego rodzaju muzyki. A o
tym, że widzowie nie bardzo wiedzieli o co tak naprawdę w filmie „biega”,
świadczyły wyraźnie „pytające” miny wychodzących z seansu. Jednak jeśli
podejdzie się do niego w kategoriach rozrywki, a w dodatku lubi się discopolową
muzykę, może być zupełnie strawny. Ja jednak po obejrzeniu „Disco Polo”
postanowiłem odpocząć przez chwilę od polskich filmów. Boję się, że po
obejrzeniu kolejnego, zacznę cierpieć na bezsenność albo mieć różowo pijacko
muzyczne koszmary.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz