Przepraszam wszystkich tu zaglądających za sporą przerwę w
moim pisaniu. Jak już kiedyś wspominałem, człowiek nie zawsze jest panem swego
losu i nie zawsze jest w stanie robić to co chciałby. Dziękuję jednak, że
patrzyliście czy coś nowego w Notesie się nie pojawiło, bo to oznacza, że – choćby
tylko dla małej grupy – interesujące jest to co tutaj przeczytacie. Za nami
Święto Zmarłych – jakże polskie w swym kształcie i chyba jedyne skłaniające do
tak poważnej refleksji nad życiem i śmiercią, nad przemijaniem i trwaniem –
nawet gdy tylko w pamięci.
Jednak mimo i jakby obok przeżywanej zadumy nad
ludzkim bytem, życie pędzi nadal, zmuszając do codziennego się z nim zmagania i
stawiania czoła mniejszym lub większym codziennym problemom. Niedawno na naszym
terenie odbyły się zebrania konsultacyjne w sprawie przebiegu nowej
„Sądeczanki”. Burzliwe i pełne napięcia były to spotkania, czemu trudno się
dziwić bo i kontrowersyjne są warianty przebiegu tej nowej, ale i naprawdę
potrzebnej trasy. Kiedyś już pisałem, że prawdopodobnie długo jeszcze poczekamy
na „Sądeczankę” z prawdziwego zdarzenia, a ten obecnie czyniony hałas wokół
niej, to nic innego jak socjologiczno polityczna zagrywka. Sokoro gruntownie
remontuje się dotychczasową trasę Brzesko – Nowy Sącz, burzy się stare na niej
mosty i od nowa je buduje, zrywa starą i kładzie nową nawierzchnię, wymienia
oznakowanie, to chyba nie tylko po to aby wydać przyznane GDDKiA pieniądze – aż
tak bogatym krajem nie jesteśmy. Wydaje mi się (a nawet jestem pewny), że gdy rozeźleni
mieszkańcy regionu sądeckiego zapytają z gniewem co z obiecanym
łącznikiem z autostradą A4, usłyszą: my chcieliśmy, ale wasi sąsiedzi
uniemożliwili jego budowę. I po to właśnie są te – mnożące się jak króliki - wzięte z kosmosu warianty
przebiegu nowej drogi, oraz psujące ludziom nerwy spotkania. Czas pokaże czy
miałem rację, chociaż obawiam się, że nie dożyję rozwiązania tej sprawy. A
propos królików. Większość pewno już zauważyła telewizyjny spot z tymi
sympatycznymi futrzakami w roli głównej, który namawia do rozmnażania się w
króliczym tempie. Zgadzam się z niepodważalnym faktem, że o prawidłową
demografię kraju trzeba dbać ze wszystkich sił, ale i zmuszony jestem wyrazić
swój sprzeciw. Sprzeciw przeciwko wydaniu 3 mln zł publicznych – więc także i
moich – pieniędzy na propagowanie czegoś co mi osobiście przeleciało już koło
nosa. Wiem, że spłodzenie 63 dzieci to ciężka praca, ale też i… przyjemna.
Niestety, w moim wieku sił do tak ciężkiej (mimo, że rozkosznej) pracy pewno by
mi już nie starczyło, nie wspominając nawet o - nazwę je – współtwórczyniach propagowanego
celu, których z moją aparycją i „przebiegiem”, nawet ze świeczką próżno by mi
szukać. Trochę szkoda, ale dowiedziałem się chociaż jednego, dożyłem czasów, w
których można (a nawet trzeba) rozmnażać się jak króliki, bez potrzeby
martwienia się czy wystarczy marchewek na wykarmienie licznego potomstwa. No
cóż, będę obserwował efekty tej kampanii. A tymczasem także już za nami Święto
Niepodległości. Bardzo ważne to święto dla każdego kto czuje się Polakiem.
Jednak gdy oglądałem telewizyjne relacje z jego obchodów, zacząłem zastanawiać
się czy na pewno ludzie wiedzą co tak naprawdę to oznacza. Tradycyjnie bowiem,
z tej okazji, organizowane są pochody, których uczestnicy starają się udowodnić
konkurencyjnym grupom, że bardziej kochają swój Kraj, że są większymi
patriotami, zarzucając sobie przy tym nawzajem nacjonalizm, faszyzm i wszystko
co najgorsze. Faktem jest, iż
wzajemnie okazywanej wrogości i zadym przy takich okazjach nigdy nie brakowało
– co oczywiście z patriotyzmem niewiele ma wspólnego. Ale czy naprawdę jest już
aż tak źle? I wtedy przypomniało mi się kiedyś zasłyszane stwierdzenie, że w TV funkcjonują trzy rodzaje wiadomości:
prawdziwe, prawdopodobne i inne. Te prawdziwe to nekrologi, prawdopodobne –
prognozy pogody, a inne… Relacje z obchodów Święta Niepodległości zaliczyłem
więc do „innych”, co nie oznacza rzecz jasna, że pochwalam sposób jego
świętowania, czy też styl telewizyjnych z niego relacji. Tacy, my Polacy, niestety jesteśmy. Albo czcimy coś aż do
przesady, albo nie szanujemy narodowych świętości, a już w we wzajemnych
animozjach i tworzeniu społecznych podziałów jesteśmy wręcz mistrzami. Tym
czasem kolejne święta co raz bliżej, musimy więc już teraz zacząć uodparniać
się na następny, nachalny i zmasowany reklamowy atak, który – o ile dobrze
zapamiętałem – już 3 lub 4 listopada rozpoczął
luksusowy londyński Harrods, z wielką pompą odsłaniając bożonarodzeniowo
wystrojone witryny. Wariactwo, można by rzec. Tylko, że my Polacy już to „kupiliśmy”. Tylko patrzeć
jak w telewizji pojawią się na czerwono ubrani, brodaci panowie (Coca cola już
jest!), a w witrynach warzywniaków i innych Biedronek zabłysną kolorowe lampki.
Nic nie mam przeciwko świątecznemu wystrojowi i nastrojowi, ale wszystko w
swoim czasie. Nadmiar i przesyt (w każdej dziedzinie) tylko psuje ostateczny
efekt, którym jest magia Bożego Narodzenia. Ale może jestem już staroświecki i
zupełnie nie mam racji? Kończę, bo już zbyt długi robi się ten tekst i zdaję sobie sprawę z
tego, że pewno zaczyna Was nużyć. Wszak – też to gdzieś zasłyszałem – stajemy
się na powrót cywilizacją obrazkową i zgadzam się z tym.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz