poniedziałek, 13 listopada 2017

Jesienne refleksje



Przepraszam wszystkich tu zaglądających za sporą przerwę w moim pisaniu. Jak już kiedyś wspominałem, człowiek nie zawsze jest panem swego losu i nie zawsze jest w stanie robić to co chciałby. Dziękuję jednak, że patrzyliście czy coś nowego w Notesie się nie pojawiło, bo to oznacza, że – choćby tylko dla małej grupy – interesujące jest to co tutaj przeczytacie. Za nami Święto Zmarłych – jakże polskie w swym kształcie i chyba jedyne skłaniające do tak poważnej refleksji nad życiem i śmiercią, nad przemijaniem i trwaniem – nawet gdy tylko w pamięci.
Jednak mimo i jakby obok przeżywanej zadumy nad ludzkim bytem, życie pędzi nadal, zmuszając do codziennego się z nim zmagania i stawiania czoła mniejszym lub większym codziennym problemom. Niedawno na naszym terenie odbyły się zebrania konsultacyjne w sprawie przebiegu nowej „Sądeczanki”. Burzliwe i pełne napięcia były to spotkania, czemu trudno się dziwić bo i kontrowersyjne są warianty przebiegu tej nowej, ale i naprawdę potrzebnej trasy. Kiedyś już pisałem, że prawdopodobnie długo jeszcze poczekamy na „Sądeczankę” z prawdziwego zdarzenia, a ten obecnie czyniony hałas wokół niej, to nic innego jak socjologiczno polityczna zagrywka. Sokoro gruntownie remontuje się dotychczasową trasę Brzesko – Nowy Sącz, burzy się stare na niej mosty i od nowa je buduje, zrywa starą i kładzie nową nawierzchnię, wymienia oznakowanie, to chyba nie tylko po to aby wydać przyznane GDDKiA pieniądze – aż tak bogatym krajem nie jesteśmy. Wydaje mi się (a nawet jestem pewny), że gdy rozeźleni mieszkańcy   regionu sądeckiego zapytają z gniewem co z obiecanym łącznikiem z autostradą A4, usłyszą: my chcieliśmy, ale wasi sąsiedzi uniemożliwili jego budowę. I po to właśnie są te – mnożące się  jak króliki - wzięte z kosmosu warianty przebiegu nowej drogi, oraz psujące ludziom nerwy spotkania. Czas pokaże czy miałem rację, chociaż obawiam się, że nie dożyję rozwiązania tej sprawy. A propos królików. Większość pewno już zauważyła telewizyjny spot z tymi sympatycznymi futrzakami w roli głównej, który namawia do rozmnażania się w króliczym tempie. Zgadzam się z niepodważalnym faktem, że o prawidłową demografię kraju trzeba dbać ze wszystkich sił, ale i zmuszony jestem wyrazić swój sprzeciw. Sprzeciw przeciwko wydaniu 3 mln zł publicznych – więc także i moich – pieniędzy na propagowanie czegoś co mi osobiście przeleciało już koło nosa. Wiem, że spłodzenie 63 dzieci to ciężka praca, ale też i… przyjemna. Niestety, w moim wieku sił do tak ciężkiej (mimo, że rozkosznej) pracy pewno by mi już nie starczyło, nie wspominając nawet o - nazwę je – współtwórczyniach propagowanego celu, których z moją aparycją i „przebiegiem”, nawet ze świeczką próżno by mi szukać. Trochę szkoda, ale dowiedziałem się chociaż jednego, dożyłem czasów, w których można (a nawet trzeba) rozmnażać się jak króliki, bez potrzeby martwienia się czy wystarczy marchewek na wykarmienie licznego potomstwa. No cóż, będę obserwował efekty tej kampanii.  A tymczasem także już za nami Święto Niepodległości. Bardzo ważne to święto dla każdego kto czuje się Polakiem. Jednak gdy oglądałem telewizyjne relacje z jego obchodów, zacząłem zastanawiać się czy na pewno ludzie wiedzą co tak naprawdę to oznacza. Tradycyjnie bowiem, z tej okazji, organizowane są pochody, których uczestnicy starają się udowodnić konkurencyjnym grupom, że bardziej kochają swój Kraj, że są większymi patriotami, zarzucając sobie przy tym nawzajem nacjonalizm, faszyzm i wszystko co najgorsze. Faktem jest,    iż wzajemnie okazywanej wrogości i zadym przy takich okazjach nigdy nie brakowało – co oczywiście z patriotyzmem niewiele ma wspólnego. Ale czy naprawdę jest już aż tak źle? I wtedy przypomniało mi się kiedyś zasłyszane stwierdzenie, że   w TV funkcjonują trzy rodzaje wiadomości: prawdziwe, prawdopodobne i inne. Te prawdziwe to nekrologi, prawdopodobne – prognozy pogody, a inne… Relacje z obchodów Święta Niepodległości zaliczyłem więc do „innych”, co nie oznacza rzecz jasna, że pochwalam sposób jego świętowania, czy też styl telewizyjnych z niego relacji. Tacy, my Polacy,  niestety jesteśmy. Albo czcimy coś aż do przesady, albo nie szanujemy narodowych świętości, a już w we wzajemnych animozjach i tworzeniu społecznych podziałów jesteśmy wręcz mistrzami. Tym czasem kolejne święta co raz bliżej, musimy więc już teraz zacząć uodparniać się na następny, nachalny i zmasowany reklamowy atak, który – o ile dobrze zapamiętałem –  już 3 lub 4 listopada rozpoczął luksusowy londyński Harrods, z wielką pompą odsłaniając bożonarodzeniowo wystrojone witryny. Wariactwo, można by rzec. Tylko, że  my Polacy już to „kupiliśmy”. Tylko patrzeć jak w telewizji pojawią się na czerwono ubrani, brodaci panowie (Coca cola już jest!), a w witrynach warzywniaków i innych Biedronek zabłysną kolorowe lampki. Nic nie mam przeciwko świątecznemu wystrojowi i nastrojowi, ale wszystko w swoim czasie. Nadmiar i przesyt (w każdej dziedzinie) tylko psuje ostateczny efekt, którym jest magia Bożego Narodzenia. Ale może jestem już staroświecki i zupełnie nie mam racji? Kończę, bo już zbyt długi  robi się ten tekst i zdaję sobie sprawę z tego, że pewno zaczyna Was nużyć. Wszak – też to gdzieś zasłyszałem – stajemy się na powrót cywilizacją obrazkową i zgadzam się z tym.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz