Wydawałoby się, że w maju można już znaleźć w okolicy coś
ciekawego do obejrzenia lub zwiedzenia, wszak i pogoda już odrobinę lepsza,
słońce częściej się zza chmur uśmiecha, a weekendy jakieś takie dłuższe.
Postanowiłem wykorzystać wolne chwile i coś obejrzeć, coś zwiedzić, z czymś
nowym się zapoznać. Tym bardziej, że przez ostatnie pół roku, nie miałem takiej
możliwości. Tak dla jasności tylko dodam, że w żadnym penitencjarnym zakładzie
nie przebywałem.
Pierwsze na myśl przyszło mi kino. Niestety, brzeska
„Planeta”
preferuje ostatnio najmłodszych, oraz miłośników filmów nurtu religijnego.
Bajki – zwłaszcza we współczesnej aranżacji - raczej już nie dla mnie, a o
religijnych sprawach wolę sam poczytać np. w biblii – mogę wtedy mieć swój
punkt widzenia, a nie narzuconą przez reżysera, jego własną wizję. Nie mówiąc
już o tym, że zaspokajanie tego typu potrzeb duchowych, najlepiej uskutecznia mi
się w kościele. Kino odpadło (gdzieś dalej jechać nie miałem czasu i ochoty),
więc co? Padło na zamek w Dębnie. Tak, ten „nasz”, pobliski. Pojechałem tam, bo
najzwyczajniej w świecie nigdy jego wnętrza na własne oczy nie widziałem. I był
to – okazało się - strzał w dziesiątkę. Nawet nie przypuszczałem jak bogato w
różnego rodzaju eksponaty wyposażony jest ten niewielki zamek. Nie będę
opisywał jego skarbów. Nie jestem historykiem, więc nie miałoby to żadnego
sensu, a po drugie: trzeba je po prostu zobaczyć na własne oczy. Zdradzę tylko
w tajemnicy, że udało mi się sfotografować ducha
Tarłówny! A kto zacz, dowiedzieć
można się właśnie w Dębnie. Gorąco polecam jego zwiedzenie – cena wstępu: 12 zł
bilet normalny, ale są też i ulgowe. Następnym zamkiem, który w swej
weekendowej trasie odwiedziłem, był zamek Kmitów i Lubomirskich w Nowym
Wiśniczu. Bardziej okazały, wręcz monumentalny, a co ważniejsze, także nigdy
nie widziałem jego wnętrza. Niestety, z bliska okazał się bardzo zaniedbany.
Odpadające tynki, popękane kamienne ornamenty i częściowo rozsypujące się
zamkowe mury obronne, to pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy. Wnętrze, choć
bardzo ciekawe architektonicznie, jakieś takie puste. Za wyjątkiem kilku
komnat, mało w nim eksponatów, a autentycznych z tego obiektu - według słów
przewodniczki - prawie wcale. Gdyby nie stałe i okresowe wystawy (np. rzeźb
prof. Dźwigaja czy malarstwa Jerzego Kalety), naprawdę niewiele, a zwłaszcza
zabytków dawnego wyposażenia tego typu budowli, zwiedzający by tam zobaczyli. Warto jednak i ten
obiekt odwiedzić, każdy przecież innych wrażeń potrzebuje i oczekuje. Bilety
wstępu po 13 zł od osoby – są też ulgowe. Swoją eskapadę zakończyłem na kopalni
soli w Bochni. Niestety, było już za późno aby zjechać pod ziemię, obejrzałem
więc tylko zabytkową parową maszynę wyciągową (prawdziwe cudo dawnej techniki!)
i przyrzekłem sobie wrócić tam przy najbliższej okazji. Wszak nie bez powodu
ktoś (kto?) powiedział:
„Cudze chwalicie – swego nie znacie...”.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz