Dlatego „nie
tylko”, ponieważ w miniony weekend udało mi się „obskoczyć” nasze Dni i Dni
Piwnicznej. Oczywiście nie posiadam zdolności rozdwajania się, więc w obydwóch
tych miejscowościach spędziłem po jednym dniu, ale jakieś porównanie i swoje
zdanie na temat obydwu tych imprez mam.
Przed naszymi Dniami słychać było
narzekania, że zespoły muzyczne i w ogóle program, ułożone są dla ludzi
starszych oraz, że dla młodzieży nie będzie właściwie nic. W pewnym sensie
młodzi narzekający mieli rację, zespoły „Pod Budą” i „Trubadurzy” to faktycznie
„dinozaurzy” polskiej sceny muzycznej, a prezentowany przez nich typ muzyki
nijak się pewno ma do aktualnych muzycznych trendów młodego pokolenia. Tylko,
że – jak ktoś trafnie wcześniej zauważył – młodzieży u nas jakoś nie nazbyt
wiele i wśród obecnych na czchowskim rynku przeważało jednak średnie pokolenie.
Z tego jednak co wiem, występowali nie tylko
Sikorowski czy Trubadurzy, młodsi także mieli coś dla siebie. Okazało się jednak,
że nawet występy tych ostatnich miały dla młodych ludzi pewien walor poznawczy. Na własne
bowiem uszy (bez podsłuchiwania!) słyszałem słowa pewnej młodej osoby, która do
innej powiedziała o Trubadurach: „posłuchaj, nasza mama opowiadała, że jak była młoda, to tańczyła przy muzyce
tego zespołu”. Wróćmy jednak do ogólnej oceny imprezy. Ludzi u nas na rynku,
zwłaszcza wieczorem, było całkiem sporo. Naprawdę w porównaniu z Piwniczną,
której Festiwal Dzieci Gór odebrał część
widzów, było ich dużo. Nasi bawili się też znacznie lepiej, bo i lepiej np.
tańczyć przy wprawdzie starych, lecz balladowo rockowych rytmach jak przy
góralsko ludowych, a takie właśnie królowały na piwniczańskim rynku. W dodatku
w sobotę w Piwnicznej już od wczesnego popołudnia padał deszcz, a u nas było
sucho, choć gorąco. No cóż, „tak krawiec kraje jak mu materii staje”. Gdyby
nasi (ale i ci w Piwnicznej też) organizatorzy dysponowali odpowiednio ciężką i
pokaźną sakiewką, pewno sprowadzili by nam nawet Madonnę lub inną Dodę (ja
domagałbym się Queen-u w starym składzie), a na rynku byłyby ze trzy sceny.
Niestety jest jak jest, a wszystkim jednocześnie i tak nikt nie dogodzi.
Cieszmy się więc tym co mamy, bo przy obecnym stanie naszego Państwa,
samorządów wkrótce może nie być stać nawet na wynajęcie „Kwartetu z Koziej
Wólki”. Ktoś może powiedzieć: no dobrze, a taki Borzęcin stać było na Kukiza?
Widocznie było stać. Tylko, że już zaczęła się tam awantura, że Kwaśniaki, w
zamian za miejsca na wyborczych listach, zrobili Kukizowi przedwyborczą
kampanię i ze święta zrobiła się polityczna zadyma. Wolę już starych sprawdzonych,
bez politycznych konotacji, wykonawców i spokojną miłą zabawę na naszym, także
starym, lecz ciągle pięknym ryneczku. I tylko żal mi trochę, że nie zdążyłem
wziąć udziału w akcji „Kup książkę dla biblioteki”. Może bym coś wygrał, a i kolejna
nowa książka znalazłaby się na bibliotecznej półce. Trudno, za rok może też
będzie taka okazja?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz