Miniony długi sierpniowy weekend sprzyjał podróżowaniu, bo
to i pogoda (przynajmniej w naszym regionie)była w sam raz ku temu, a i wolny
czas, przez tych co w poniedziałek mieli wolne od pracy, trzeba było jakoś
wykorzystać, dlatego każdy kto żyw wsiadał w auto i ruszał przed siebie. Widać
to było z resztą na naszych drogach, które w zwykłe dni są mocno zatłoczone, a
którymi aby gdziekolwiek dojechać w taki wolny od pracy czas, potrzeba było naprawdę
sporego samozaparcia.
Wcześniej nie mogłem turystycznie gdzieś dalej wyjechać,
bo niedzielę wypełniły mi społeczne
obowiązki (jubileusz OSP Jadowniki), a poniedziałek miałem „pracujący”, więc
dopiero we wtorek wybrałem się ze znajomym na – nazwijmy to – objazd okolicy.
Zaczęliśmy od… cmentarzy, na których mój towarzysz podróży miał pochowanych
swoich bliskich. Obce mi miejsca, nieznane nazwiska, różnorodne nagrobki. Ktoś
pomyśli, co w tym interesującego. A jednak. Sam fakt – przy okazji pobytu w miejscu,
gdzie w pełnej zgodzie spoczywają obok siebie różni ludzie, może niegdyś ze
sobą zwaśnieni, osoby które przedwcześnie odeszły z tymi, którzy dożyli sędziwego
wieku, wreszcie prości ludzie obok tych wykształconych i piastujących niegdyś
ważne stanowiska – uświadamia nam jak szybko przemija czas i że nie warto go
marnować na mało ważne życiowo sprawy i naprawdę jest dostatecznym powodem aby
od czasu do czasu (nie tylko od święta) odwiedzać nekropolie. Także te zwykłe,
mało znane, parafialne. Poniżej zdjęcie ciekawego nagrobkowego detalu w formie
książki.
Przypuszczam, że albo zmarły, albo jego rodzina książki sobie cenili i stąd
taka forma inskrypcji, a może się mylę, może tylko ktoś uznał, że ozdoba w
formie książki dobrze będzie się prezentować? Kto to wie. Ruszamy dalej, aby z
zamiarem zjedzenia loda trafić na wiśnicki rynek. I tutaj niespodzianka, trwają
właśnie obchody 400-lecia miasta oraz… odpust.
Ludzi sporo, kramów także,
miejsc do parkowania zero, a na ryneczku słychać wymieszane dźwięki grającego
właśnie na estradzie zespołu disco polo z… kościelnymi organami, które
towarzyszyły odprawianej w tym samym czasie mszy w pobliskim kościele. Ot, taki
miejscowy folklor. W pewnym momencie zauważyłem młodą zadbaną kobietę, która
siedząc na trawiastym skwerku, tak najzwyczajniej w świecie, mimo kręcącego się
wokół tłumu ludzi, karmiła piersią małe dziecko. Przypomniała mi się w tym
momencie niedawna medialna dyskusja (wręcz burza) na temat, czy takie
zachowanie jest właściwe, czy nie psuje estetyki publicznej przestrzeni, czy
nie jest wręcz pornografią. Bo i takie zdania też się zdarzały. Tutaj karmienie
piersią nikogo nie gorszyło, nie było też przyczyną żadnej sensacji.
Przeciwnie, na twarzach tych co to zauważyli, widać było życzliwe zrozumienie i
coś w rodzaju sympatii dla mamy i jej dziecka. I tak moim zdaniem powinno być.
Karmienie piersią to coś naturalnego i złą rzeczą jest doszukiwanie się w nim właśnie
sensacji czy twierdzenie, że to nieestetyczne. Opuszczamy rozbawiony Wiśnicz, a
następnym naszym przystankiem będzie Lewniowa, gdzie jak już wcześniej
wiedzieliśmy, odbywają się dożynki.
Dosłownie polowe (dobrze, że nie było
wcześniej deszczu) parkingi jeszcze nie zapełnione więc i zero kłopotów z zaparkowaniem
auta. Gorzej ze zlokalizowaniem miejsca święta plonów. Od czego jednak człowiek
ma uszy. Jako, że nagłośnienie dożynek było całkiem dobre, wystarczyło tylko
pozwolić aby tym razem one nas prowadziły. No i doprowadziły na piękny
przyszkolny stadion, którego istnienia nigdy nawet nie podejrzewałem bo schowany
jest za budynkiem szkoły i z biegnącej przez Lewniową drogi zupełnie go nie
widać. Na ładnie przystrojonej scenie gra orkiestra dęta z Gnojnika, a
lada chwila rozpocznie się prezentacja
dożynkowych wieńców. Słuchamy przez chwilę całkiem dobrego grania, później
przeglądamy stoiska – w większości z piwem i grillowaną kiełbasą – i
postanawiamy obrać kierunek na nasze domy, chociaż w programie imprezy jest
jeszcze atrakcja - występ zespołu „Baciary”. Ale, że ma się to odbyć dopiero
około 20-tej wieczorem, a dodatkowo ja nie przepadam za tego typu muzyką,
postanowiliśmy nie czekać i opuścić gościnną Lewniową, kończąc tym samym nasz
świąteczny wypad po okolicy. Już w drodze powrotnej znajomego naszła refleksja
i retorycznie zapytał: powiedz mi jak to jest, jedni – choć całkiem niedawno
byli wśród nas – spoczywają na cmentarzu, gdy inni w tym samym czasie dobrze
się bawią. Co miałem odpowiedzieć? Tylko to, że takie jest życie, że tak
naprawdę jest ono tylko chwilą, daną nam aby jak spadający meteor na krótko
zabłysnąć i zniknąć w otchłani wszechświata. I że tylko od nas zależy jak długo
zostaniemy zapamiętani. Często ze znajomym, na przeróżne sprawy, mamy odrębne
zdania, jednak tym razem, wyjątkowo ze mną się zgodził.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz