Wielkanocne święta tuż, tuż, a wraz z nimi tradycyjne
potrawy. Jaja, kiełbasy, boczki i inne wędzonki wkrótce zagoszczą na naszych
stołach, razem z nimi różne też sałatki oraz słodkie wypieki. Na samą o tym myśl
ślinka cieknie. No cóż, taką mamy tradycję i właściwie nic w niej złego. Pod
jednym wszak warunkiem, który nazywa się: umiar.
Niedawno natknąłem się w jednej z telewizyjnej stacji na film o pewnej kobiecie
ważącej… 270 kg! Była nieszczęśliwa bo nie mogła już chodzić, a otyłość zaczęła
zagrażać jej życiu. Konieczna była operacja zmniejszenia żołądka, której z
kolei nie można było wykonać ze względu na… jej nadmierną wagę.
Lekarze
opracowali więc dla niej specjalną dietę aby monstrualne ciało odchudzić w
stopniu umożliwiającym wykonanie zabiegu. I w tym momencie wystąpił kolejny
problem. Nieszczęśliwa przez swą wagę kobieta, dosłownie załamała się gdy
zobaczyła na talerzu, zamiast sterty steków i innych tłustych mięs, niewielką
ilość różnych sałatek. Nie wiem jak ta konkretna, odchudzająca kuracja się
zakończyła bo nie do końca obejrzałem ten program. Dla ścisłości dodam tylko,
że działo się to na drugiej półkuli, a kobieta miała mocno ciemną karnację.
Ktoś powie, że to nie nasz problem, a afroamerykanie mają genetyczne skłonności
do otyłości. Otóż nieprawda. Problemy z otyłością pojawiły się też i u nas, a
wraz z nimi cały szereg towarzyszących jej chorób. Co gorsza, coraz częściej
dotyczy to ludzi młodych. Lubię od czasu do czasu zjeść pizzę (szczególnie tę z
zakliczyńskiego rynku – pyszne ciasto!), wpadam też czasem do Mc Donalda i przy
okazji obserwuję klientelę takich przybytków. Naprawdę wiele – zbyt wiele –
osób z widoczną nadwagą tam zagląda. Wagi i lustra w domach nie posiadają?
Zapewne posiadają i nawet zdają sobie sprawę ze swej otyłości, jednak nie mogą
się oprzeć pokusie zjedzenia np. hamburgera czy innego fast fooda. Bo od
jedzenia najzwyczajniej można się uzależnić. Mechanizm powstawania takiego
uzależnienia jest dokładnie taki sam jak od nikotyny, alkoholu czy narkotyków.
Tak, tak, w dodatku – w ogólnym rozrachunku – podobnie wyniszcza organizm. Gdy
do tego weźmiemy jeszcze pod uwagę skład chemiczny współczesnych potraw, to
naprawdę strach się bać. No ale przed nami wspomniane już święta, więc plastereczek
boczku, dwa kiełbasy i jajko z chrzanem nikomu nie zaszkodzi, a i wcale nie
jest moim zamiarem nakłanianie kogokolwiek do odchodzenia od na wskroś polskich
i wielowiekowych tradycji. Jedzmy więc na zdrowie, ale to = z umiarem! Skoro
jesteśmy już przy temacie jedzenia, to jeszcze o jednej sprawie, o której mało
się wie i jeszcze mniej mówi. Co raz częściej kupujemy i gotujemy ryż lub kaszę
w woreczkach. Tak jest łatwiej i wygodniej. Jednak nie zdajemy sobie sprawy z
tego, że plastikowe woreczki, w które są zapakowane, zawierają bisfenol-A.
Chemiczny środek utwardzający, który pod wpływem gotowania przedostaje się do
jedzenia, a wraz z nim, do naszego organizmu. Ktoś powie, że obecnie w jedzeniu
tyle jest już chemicznych dodatków, że jeden więcej lub mniej nie zrobi
różnicy. Otóż nie do końca. Bisfenol-A, w swym działaniu naśladuje estradiol,
hormon odpowiedzialny za wiele ważnych funkcji życiowych żywych organizmów.
Dość powiedzieć, że badania naukowe dowiodły już jego szkodliwości. Jest on
odpowiedzialny za: cyt.: „ rozwój raka
piersi i prostaty, zaburza prawidłowy rozwój i dojrzewanie płciowe oraz obniża
płodność, za przyspieszone dojrzewanie u dziewczynek oraz wzrost agresji i wzrost
częstości występowania zespołu policystycznych jajników u kobiet. Uważany jest też za jedną z wielu przyczyn
obserwowanej epidemii nadwagi i otyłości”. Wystarczy? Bardzo często wygoda
nie popłaca, a ryżowe (lub z kaszą) woreczki są tego najlepszym przykładem.
Mimo wszystko smacznego świątecznego jadła! Byle z umiarem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz