wtorek, 17 lutego 2015

Dwa spojrzenia na „Pięćdziesiąt twarzy Greya”



Tym razem, mając oczywiście na uwadze specyfikę filmu, a także naturalny niejako odmienny jego odbiór, dwie, pisane zupełnie osobno i bez konsultacji opinie: damska i męska.
Pani:
Wiele z nas czekało na ekranizację bestselerowej erotycznej powieści autorki E. L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, która pobiła rekordy popularności. 13 lutego w piątek wieczorem w kinie Planeta w Brzesku odbyła się premiera „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Po takiej promocji filmu można było spodziewać się pełnych sal w kinach, i tak też było.
Film okazał się wielkim sukcesem marketingowym, ale pozostawił po sobie niedosyt oraz lekkie rozczarowanie. Christian Grey to młody milioner, przystojny mężczyzna, pewny siebie, pragnący dominacji i kontroli nad wszystkim i wszystkimi. Z jednej strony pokazuje się nam jako silny człowiek, który wie czego chce, a z drugiej strony ukrywa swoją przeszłość, której najwyraźniej się boi. Anastasia Steele jest młodą dziewczyną, cichą i skromną, która po spotkaniu z Greyem zaczyna zaskakiwać widzów. Ana stoi między dylematem chęci eksperymentowania z mężczyzną, którym jest zauroczona, a potrzebą normalnego związku, którego Grey na pewno jej nie zapewni. Gra aktorska Christiana (Jamie Dornan) i Anastasii (Dakota Johnson) przez pierwszą godzinę byłą nieco senna. Historia zaczyna się nudno, szybszego tempa zaczyna nabierać dopiero w momencie, kiedy Anastasia próbuje poznać erotyczne upodobania Greya. Niestety w momencie, kiedy akcja zaczyna przykuwać uwagę, główni bohaterowie żegnają się ze sobą w drzwiach windy. Sceny seksu zostały ujęte w bardzo delikatny sposób. Jak na film erotyczny można było spodziewać się większych uniesień, których niestety trochę zabrakło. Już pierwsza scena zbliżenia między Aną a Greyem, wywołała lekki śmiech na sali kinowej. Mimo wszystko sceny erotyczne mogą kusić kobiety i mężczyzn, którzy film obejrzeli, do rozbudzenia wyobraźni, kreatywności i natchnienia w sypialni przy pomocy różnych gadżetów :). Grey pokazuje, że seks nie musi być nudny. Film w reżyserii Sam Teylor-Johnson nie działał na wyobraźnie tak jak książka. Jeżeli ktoś chce zrozumieć i poznać intencje i zamiary Greya z pewnością powinien sięgnąć po następne części trylogii. Ciężko jest ocenić film obiektywnie, bowiem każdy z nas ma swoje preferencje i uprzedzenia. „50 twarzy Greya” z pewnością najlepiej zrozumieją i sprawiedliwie ocenią fani papierowego pierwowzoru, wszystkich trzech części powieści James. Jednak oceniając sam film (nie książkę) daję 5/10. Jest po prostu przeciętny.
Pan:
Kolejny, bardzo profesjonalnie zrealizowany przez Sama Taylora-Johnsona, współczesny filmowy romans. To, że (podobno) bije obecnie rekordy popularności, zawdzięcza – moim zdaniem – perfekcyjnie przygotowanej i potężnie rozwiniętej reklamie. Przedstawia dość schematyczną, w stylu kopciuszka, historię miłosną, w której studentka (gra ją Dakota Johnson) spotyka na swej drodze życiowej młodego milionera (Jamie Dornan), zakochuje się w nim, usiłuje zmienić i… na końcu go opuszcza. Wszystko to oczywiście dzieje się nie bez komplikacji i przeszkód, w bogatych wnętrzach oraz pięknych i romantycznych sceneriach. Mocno akcentowany w zapowiedziach ”Greya” erotyzm, też wcale nie jest aż tak mocny, dosłowny czy wulgarny. Nie ma go też, wbrew zwiastunom, aż tak bardzo wiele. Co więc sprawia, że film po brzegi wypełnia kinowe sale? Z męskiego punktu widzenia, właśnie ten schemat: młoda, ładna i z zasadami dziewczyna, plus też młody, przystojny i bardzo bogaty mężczyzna z mroczną życiową tajemnicą, miłość, erotyczna fascynacja i rozstanie. Układ, który pozwala snuć marzenia, fantazjować, rozczulać się i – choć na chwilę – oderwać od niezbyt ciekawej rzeczywistości. To interesujący i chyba fascynujący temat dla kobiecej logiki i takiegoż myślenia. Dowodem na to jest choćby fakt, iż kinowe sale w większości wypełniają młode panie, a mniej liczni faceci są jedynie „dodatkiem” do swoich połówek. Nie wiem (bo skąd?) czy mam rację, wydaje mi się jednak, że kobiety – mimo tego całego współczesnego równouprawnienia i emancypacji – w głębi duszy lubią czasem pomarzyć o silnym, władczym, czasem może nawet brutalnym mężczyźnie. Oczyma wyobraźni znaleźć się w bogatych, eleganckich wnętrzach, przeżyć szalone uniesienia, a miłością i oddaniem zmieniać, dla jego dobra oczywiście, swojego bogatego i przystojnego księcia. Marzenia to piękna rzecz, a filmy są przecież po to aby przenosić widzów w ich objęcia, czyli dla… rozrywki. I tak ten film należy traktować. Jest lepszy, bardziej uładzony i łatwiej zrozumiały od książkowego pierwowzoru. Z czystym sumieniem mogę to stwierdzić po tym jak, wiedziony spowodowaną nachalną kampanią reklamową ciekawością, sięgnąłem po literacką wersję „Greya”. Nie udało mi się jej do końca przeczytać, natomiast obejrzeć film tak. Nie jest tak zły jak niektórzy go przedstawiają, nie jest też aż tak fascynujący jak go „malują”. Niesie jednak, jak sądzę, pewne niebezpieczeństwo dla mężczyzn żyjących w związkach z kobietami. Otóż zderzenie wywołanych filmem kobiecych marzeń i oczekiwań z istniejącą przy ich boku rzeczywistością, może być dla panów przykre i niebezpieczne – przynajmniej bezpośrednio lub jakiś czas po obejrzeniu „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.   Może też być całkiem na odwrót, a wtedy… także może być niebezpiecznie!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz