Wszystko na to wskazuje, bowiem ministerstwo od finansów
wydało przepis zakazujący dotowania posiłków z wszelkimi przyprawami - oprócz
soli. Jako, że nie wszyscy (szczególnie młode pokolenie) wiedzą na czym polega
specyfika sieci „mlecznych” jadłodajni, kilka słów o tych barach. Sporo ludzi
pamięta jeszcze charakterystyczne w nich zawołania: „ruskie raaaz!” czy: „dwa
razy leniwe!” oraz specyficzną, nie zawsze miłą woń tych przybytków.
Charakterystyczne w nich były też ceny posiłków – niskie ceny.
Na przestrzeni
lat zmienił się (na lepsze) wystrój mlecznych barów, w większości zniknęły brzydkie
zapachy, pozostały – na szczęście – niskie ceny serwowanych w nich posiłków. Na
szczęście, gdyż głównymi ich klientami byli i są nadal, emeryci, renciści oraz
ludzie gorzej finansowo uposażeni. A nikt chyba nie wątpi, że w Polsce spora to
grupa. Ich po prostu nie stać na odwiedzanie „normalnych” restauracji, a każdy,
nawet najbiedniejszy człowiek, od czasu do czasu gotowany posiłek w postaci
obiadu powinien zjeść. Niestety, gdy ministerialny przepis wejdzie w życie,
wiele ludzi pozbawionych zostanie takiej możliwości. Z prostej przyczyny. Brak
dotacji spowoduje wzrost cen, które staną się nie do przełknięcia
dla niemałej części naszego społeczeństwa. Pewno nie tylko ja jestem ciekaw co
za „geniusz” wymyślił gotowanie bez przypraw. Najwyraźniej ten ktoś nie tylko
sam w życiu nie gotował, ale też nigdy na swe oczy nie widział kuchni od środka
i nie obserwował procesu przygotowywania w niej posiłków. Podejrzewam, że to
ktoś kto na śniadanie zjada jakieś - zalane mlekopodobną cieczą - płatki, lunch
szybko połyka w Mc Donaldzie, a kolacji nie jada wcale. Zapomniał jednak
biedak, iż każda (bez wyjątku!) potrawa z mac-barów, bez sporej ilości
przypraw, byłaby po prostu nie do zjedzenia. Mądrych mamy decydentów,
nieprawdaż? Jedyną nadzieją na ocalenie barów mlecznych jest nagłośnienie – co
właśnie się dzieje - sprawy w mediach. Może to ostudzi, nazbyt rozgrzane
różnymi burgerami, głowy decydentów? Chociaż wątpię. Głośno ostatnio zrobiło
się o przepisie, który nakazuje zatrudnianie na basenach, których niecki mają
długość od 25 metrów w górę, dwóch ratowników. Polak potrafi i sprytni zarządcy
basenów, aby zaoszczędzić na pensjach ratowników, skracają za pomocą różnych
zastawek i paneli ich długość i… zgodnie z prawem zatrudniają jednego
ratownika. Nic to np., że dokumentacja basenu mówi o 25 metrowej jego długości,
dla urzędników jest cacy, bo panel czy zastawka skróciły go o 2 centymetry!
Fajne mamy w Polsce prawo i naprawdę mądrych (inaczej) prawodawców!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz