Zanim wejdziemy na ten bardzo delikatny temat,
kilka słów o… filmie. Tak, tak, polskim współczesnym fabularnym filmie,
nazwanym komedią, chociaż według mnie, bardziej pasowałoby do niego określenie
dramat z komediowymi epizodami. Po prostu
przyjaźń – bo taki jest jego tytuł – opowiada o zawiłościach, rozterkach i
życiowych decyzjach związanych właśnie z przyjaźnią. O konieczności dokonywania
wyboru i podejmowania trudnych decyzji
zarówno w grupie jak i oddzielnie, przez poszczególnych jej członków.
Jako,
że jest to fabuła, niektóre wątki nakreślone zostały trochę „filmowo”, ale
generalnie treść tego obrazu od rzeczywistości nie odstaje. Zdarzają się bowiem
w życiu każdego człowieka takie sytuacje, kiedy musimy wybierać: postąpić
zgodnie z własnym interesem lecz wbrew przyjaźni, zrezygnować z osobistej
korzyści na rzecz grupy czy wybrać jakieś inne, trzecie wyjście. O tym właśnie Po prostu przyjaźń opowiada. Wybierając
się na film przekonani byliśmy (ja i kilkoro znajomych), że obejrzymy lekki,
rozrywkowy, relaksujący obraz. I pewno tak by było gdyby nie pewien wątek w tym
filmie. Otóż jedna z członkiń przyjacielskiej grupy, młoda nauczycielka,
nieoczekiwanie dowiaduje się, że ma w głowie nieoperacyjnego guza. Bardzo stara
się ukryć tę diagnozę przed resztą grupy, zwłaszcza przed tradycyjnym już,
corocznym wypadem zaprzyjaźnionej paczki w góry. Tyle o filmie - reszta o
psychice. Otóż jak niektórym wiadomo, trochę ponad rok temu, tego typu diagnozę
postawiono i mi. Nie chcę opowiadać jak się człowiek czuje gdy coś takiego
usłyszy. Niesamowite jest to, w jak realny sposób ludzki mózg potrafi odtworzyć
pewne doznania. A odtworzył je właśnie podczas filmowej sceny w gabinecie
lekarskim. W jednym momencie poczułem ten sam i o takim samym natężeniu strach,
oszołomienie i rozpacz co przed rokiem. Dziwne to, ponieważ jak stwierdzono
naukowo, mózg wymazuje z upływem czasu z ludzkiej pamięci traumatyczne
przeżycia. Z prostej przyczyny, aby chronić organizm przed nadmiernym stresem,
który to stres najzwyczajniej go niszczy. Okazuje się, że istnieją jednak takie
przeżycia, których mózg nie jest w stanie „wyczyścić”, a niespodziewany impuls
uruchamia ich odtwarzanie. Nie przypomnienie, a wierne w najdrobniejszych
szczegółach odtwarzanie. Najgorsze jest to, że nie jesteśmy w stanie
przewidzieć co i w jakim momencie spowoduje ponowne przeżywanie takich
dramatycznych chwil z naszego życia, nie mamy więc szans na uniknięcie powtórnego
ich doświadczania. A – proszę mi wierzyć –miłe to nie jest. Tak już na
marginesie, filmowa nauczycielka z guzem mózgu, w końcówce filmu, obecności
swych przyjaciół, umiera.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz