Tak się składa, że ostatnio rzadko oglądam telewizję, jakoś ciągle brak mi czasu. Inna rzecz, że nie bardzo jest w niej coś dla siebie
interesującego znaleźć. Więc jak już uruchamiam odbiornik TV, to raczej na
programach historyczno-naukowo-przyrodniczych. Jednak kilka dni temu jakieś
licho podkusiło mnie obejrzeć na jedynce muzyczny program: trzydzieści lat
przebojów Teleexpressu. Jakoś tak to nazwano. Pomyślałem, że faktycznie, przez
ostatnich trzydzieści lat trochę fajnych piosenek powstało, warto więc znowu je usłyszeć.
Szybko jednak przekonałem się,
że tok mojego myślenia jest całkowicie błędny. Owszem, kilka znanych z
przeszłości zespołów czy solistów na ekranie się pojawiło. Nawet ze znanymi
swoimi przebojami. Ale… w jakichś nowych, bardzo udziwnionych aranżacjach, w
tym w większości jazzowych. O ile jestem w stanie zrozumieć Stachurskiego czy
lidera Lady Pank, którzy swój mikrofon kierowali głównie w stronę
publiczności, przymuszając zgromadzonych do chóralnego śpiewania - czas nie
stoi w miejscu więc i głos tych panów pewno już nie ten, a może i trudności z
zapamiętaniem oryginalnego tekstu? - że
wyręczali się jak mogli i czym mogli. Natomiast granie na jazzowo podkładów
muzycznych do znanych mocnych piosenek G. Markowskiego, czy sentymentalnego
„Śniadania do łóżka” A. Piasecznego, było już całkowitym nieporozumieniem.
Podobnie wyszło z H. Frąckowiak, której z kolei kazano zaśpiewać jeden z
przebojów K. Krawczyka. Włodzimierz Pawlik z Trio Band Jazz, bo to on „robił” w
większości muzykę tego nieszczęsnego programu, chyba bezpośrednio przed
programem czegoś zakosztował lub aromatycznego zapalił, bo z pewnością na
trzeźwo nikt takich min, łamańców czy innych wygibasów nad instrumentem by nie
robił. Ani nie było to śmieszne, ani specjalnie rozrywkowe, a efekt całkowicie uniemożliwiał
normalny odbiór znanych od lat piosenek. Całość uzupełniono kilkoma „łatkami”
teleexpressowego M. Sierockiego i tyle się naoglądałem „najlepszych piosenek
trzydziestolecia”. Jak się okazało, z całej „plejady gwiazd” (tak prowadzący
określali wszystkich występujących) najlepiej chyba wypadł młody piosenkarz
Michał Szpak. Do niedawna znany głównie z ekstrawaganckiego wyglądu i
stylizacji, zaprezentował dobry głos, bardzo stonowane układy sceniczne i
niezłą piosenkę. Niejako przy okazji wyszło też, że prowadzący koncert Maciej
Orłoś i Beata Chmielowska, znani z zabawnych teleexpressowych słownych odzywek,
na scenie wcale już tacy dowcipni nie byli, choć trzeba przyznać, że próbowali.
No cóż, nikt pewno biedakom nie przygotował wcześniej odpowiedniego zestawu powiedzonek.
Doczekałem wprawdzie do końca programu, ale zdenerwowany długo potem nie mogłem
zasnąć. Udało mi się to dopiero w chwili gdy przypomniała mi się końcowa
informacja, że sponsorem koncertu były uniejowskie termy. Odwalono więc za
czyjeś pieniądze zwyczajną chałturę, których podobne edycje znamy nawet z
własnego podwórka. Po co to jednak było transmitować w ogólnopolskim programie?
Tego nie pojmuję. No cóż, więcej nabrać się nie dam, a jak kiedykolwiek
zapragnę posłuchać muzyki jaką lubię i znam, sam sobie jej poszukam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz