Film Christophera Spencera pod tym właśnie tytułem opowiada
– co oczywiste - o dziejach Jezusa z Nazaretu i przeznaczony jest (to nie tylko
moje odczucie!) dla wierzących, w dodatku dobrze znających biblię. Dlaczego?
Ano dlatego, że w pierwszej swej połowie, właściwie tylko przelatuje przez Jego
żywot, szybciutko pokazując pewne fakty i cuda przezeń czynione, przeskakując
jednak znaczne okresy Jego nauczania, co nieco przy tym pomijając, np. Kanę
Galilejską. Osoba Jezusa z Nazaretu, od samego początku pokazana jest jako
boska. Nie trapią Go żadne wątpliwości, ludzi zjednuje sobie i porywa dosłownymi
biblijnymi cytatami i dobrotliwym uśmiechem, czasem dokonanym na oczach
gawiedzi cudem. A przecież, jak sam wyraża się w filmie, jest także człowieczym
synem, z nieodłącznymi w takim przypadku ludzkimi cechami charakteru.
Nawet
scena wypędzenia z żydowskiej świątyni handlarzy jest jakaś taka dobrotliwa,
mało prawdziwa. W filmie brak jest głębszego psychologicznego rysu ówczesnego
społeczeństwa, nie odczuwa się także charyzmy Bożego Syna, która uzasadniałaby
przyjęcie przez tak wielu ludzi Jego nauk. Nie ukazuje po prostu zbyt wiele
Jego kazań. Bardzo poprawna treść tego dość dużego filmowego obrazu jest jakby
dogmatem podanym do przyjęcia i byłby – jak wyraził się znajomy po jego
obejrzeniu – bardzo przydatny gdyby wyświetlano go młodzieży szkolnej zamiast
wielkopostnych rekolekcji. Jednak ze względu na bardzo realistyczne sceny męki,
tylko dla tej ze starszych klas. Najwyraźniej taką twórcy filmu przyjęli
formułę. Ciekawsza moim zdaniem jest druga, większa część, zdradzająca kulisy
działań żydowskiej starszyzny, jej obawy o swą pozycję i wpływy na prosty lud,
który Jezus ujmuje swymi prostymi i sprawiedliwymi w rozumieniu tego ludu zasadami.
Bardzo dobrze pokazująca też motywy Jego oskarżenia i przyczynę stracenia. Dobrze,
czasem może aż nadto realistycznie, pokazane jest uwięzienie i męka Chrystusa.
Naprawdę zmusza do zastanowienia się nad wielkością Jego ofiary, wzbudza
refleksje nad naszym, wierzących ludzi życiem. „Syn Boży” to monumentalny
religijny obraz, którego kształt lepiej można zrozumieć gdy ma się świadomość,
iż powstał jako kinowa wersja amerykańskiego serialu „Biblia”. Warto go
zobaczyć. Chociażby po to aby przekonać się, że wśród bliskiego grona uczniów
Jezusa była także Maria Magdalena – bez żadnych podtekstów oczywiście. Na
przykładzie faryzeuszy poznać mechanizm wypaczeń wiary wśród kościelnych
dostojników oraz zobaczyć jakie stereotypy musiał Jezus przełamywać aby na
trwałe zasiać w ludzkich duszach ziarno swojej boskiej nauki. Gdyby tak jeszcze
polska narracja była mniej patetyczna i przez to trochę sztuczna – film byłby
naprawdę bez zarzutu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz