Coraz częściej zdarza mi się nie
rozumieć mentalności naszego społeczeństwa, jego zachowań bądź
reakcji na pewne zjawiska. To, że u nas wszyscy na wszystkim się
znają i że tam gdzie spotkają się dwie osoby, tam zaraz trzy
różne opinie na dowolny temat – wiadomo od dawna. Ale tego, że
potrafimy wiedzieć prawie wszystko o czymś czego jeszcze nie ma,
nie pojmuję. Tak, mam na myśli film pt. „Kler”, o którym od
jakiegoś czasu jest naprawdę głośno.
Wiem, że od minionego
piątku można go już w kinach oglądać, ale wrzawa z nim związana
rozpoczęła się na długo przed premierowym pokazem. Zażarte
dyskusje i gorące polemiki wybuchały jeszcze zanim dokładnie było
wiadomo o czym tak naprawdę film będzie opowiadał. Wystarczył sam
temat abyśmy skoczyli sobie do oczu. Ci, co choć z grubsza znają
dorobek filmowy Wojciecha Smarzowskiego, mogli oczekiwać kolejnej
mocnej fabuły, dosadnej treści czy też drastycznych wręcz ujęć.
Według mnie, wszystkie te elementy „Kler” zawiera, ale tylko w
kontekście tego, że treść filmu dotyka sacrum. Nie dowiadujemy
się z niego niczego czego byśmy do tej pory nie wiedzieli. Różnica
polega na tym, że to obraz, a on mocniej zapada w świadomość niż
słowo mówione czy pisane. „Kler” to opowieść o życiowych
tragediach trzech mężczyzn, którzy przez to, iż noszą sutanny,
znacznie mocniej ich doświadczają i przeżywają. Są przecież,
przez swoją pozycję w społeczeństwie, bardziej wnikliwie
obserwowani i oceniani. Są niejako na świeczniku, więc ich złe
uczynki bardziej przerażają. I tyle. Smarzowski za pomocą taśmy
filmowej opisywał już różne grupy społeczne, czy zawodowe. Każda
z nich posiada jakiś odsetek tzw. „czarnych owiec”. Nie inaczej
jest i w „Klerze”. Nikt nie usiłuje w nim przekonywać, że
wszyscy księża są z natury źli, czy że cała kościelna
wspólnota jest przestępcza. A już wręcz grzechem byłoby
stwierdzenie, iż ten film neguje Boga czy wiarę jako taką. Tego po
prostu w nim nie ma. No chyba, że ktoś naprawdę chce się tego
doszukać. Ale, jak powszechnie wiadomo, ludzie „nawiedzeni”
nawet gruszki na wierzbie znajdują. Każdy, rzecz jasna, może mieć
własne i odmienne zdanie na temat „Kleru”, ale najpierw trzeba
go obejrzeć i właściwie zrozumieć. Dopiero później można o nim
dyskutować, nie zapominając przy tym, że to film – mniej lub
bardziej artystyczna wizja problemów opisanych za pomocą obiektywu
kamery. Tak na marginesie, to zaobserwowałem przy okazji pójścia
na ten film dość ciekawe zjawisko. Otóż jeszcze na – dosłownie
- minutę czy dwie przed zgaszeniem świateł, na sali kinowej było
sporo wolnych krzeseł. Zdziwiło mnie to, bo w przedsprzedaży dawno
już nie było ani jednego wolnego miejsca. Kiedy jednak światła
zgasły i rozpoczęto wyświetlanie reklam, nastąpił dosłownie
„wlew” ludzi na salę. Naturalnie nie obyło się bez
przepychania, deptania po stopach, szukania po omacku swojego numeru
i tak aż do zajęcia ostatniego wolnego krzesła. Bali się wejść
na salę wcześniej i przy pełnym oświetleniu? Nie rozumiem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz