poniedziałek, 1 października 2018

Nie rozumiem

Coraz częściej zdarza mi się nie rozumieć mentalności naszego społeczeństwa, jego zachowań bądź reakcji na pewne zjawiska. To, że u nas wszyscy na wszystkim się znają i że tam gdzie spotkają się dwie osoby, tam zaraz trzy różne opinie na dowolny temat – wiadomo od dawna. Ale tego, że potrafimy wiedzieć prawie wszystko o czymś czego jeszcze nie ma, nie pojmuję. Tak, mam na myśli film pt. „Kler”, o którym od jakiegoś czasu jest naprawdę głośno.
Wiem, że od minionego piątku można go już w kinach oglądać, ale wrzawa z nim związana rozpoczęła się na długo przed premierowym pokazem. Zażarte dyskusje i gorące polemiki wybuchały jeszcze zanim dokładnie było wiadomo o czym tak naprawdę film będzie opowiadał. Wystarczył sam temat abyśmy skoczyli sobie do oczu. Ci, co choć z grubsza znają dorobek filmowy Wojciecha Smarzowskiego, mogli oczekiwać kolejnej mocnej fabuły, dosadnej treści czy też drastycznych wręcz ujęć. Według mnie, wszystkie te elementy „Kler” zawiera, ale tylko w kontekście tego, że treść filmu dotyka sacrum. Nie dowiadujemy się z niego niczego czego byśmy do tej pory nie wiedzieli. Różnica polega na tym, że to obraz, a on mocniej zapada w świadomość niż słowo mówione czy pisane. „Kler” to opowieść o życiowych tragediach trzech mężczyzn, którzy przez to, iż noszą sutanny, znacznie mocniej ich doświadczają i przeżywają. Są przecież, przez swoją pozycję w społeczeństwie, bardziej wnikliwie obserwowani i oceniani. Są niejako na świeczniku, więc ich złe uczynki bardziej przerażają. I tyle. Smarzowski za pomocą taśmy filmowej opisywał już różne grupy społeczne, czy zawodowe. Każda z nich posiada jakiś odsetek tzw. „czarnych owiec”. Nie inaczej jest i w „Klerze”. Nikt nie usiłuje w nim przekonywać, że wszyscy księża są z natury źli, czy że cała kościelna wspólnota jest przestępcza. A już wręcz grzechem byłoby stwierdzenie, iż ten film neguje Boga czy wiarę jako taką. Tego po prostu w nim nie ma. No chyba, że ktoś naprawdę chce się tego doszukać. Ale, jak powszechnie wiadomo, ludzie „nawiedzeni” nawet gruszki na wierzbie znajdują. Każdy, rzecz jasna, może mieć własne i odmienne zdanie na temat „Kleru”, ale najpierw trzeba go obejrzeć i właściwie zrozumieć. Dopiero później można o nim dyskutować, nie zapominając przy tym, że to film – mniej lub bardziej artystyczna wizja problemów opisanych za pomocą obiektywu kamery. Tak na marginesie, to zaobserwowałem przy okazji pójścia na ten film dość ciekawe zjawisko. Otóż jeszcze na – dosłownie - minutę czy dwie przed zgaszeniem świateł, na sali kinowej było sporo wolnych krzeseł. Zdziwiło mnie to, bo w przedsprzedaży dawno już nie było ani jednego wolnego miejsca. Kiedy jednak światła zgasły i rozpoczęto wyświetlanie reklam, nastąpił dosłownie „wlew” ludzi na salę. Naturalnie nie obyło się bez przepychania, deptania po stopach, szukania po omacku swojego numeru i tak aż do zajęcia ostatniego wolnego krzesła. Bali się wejść na salę wcześniej i przy pełnym oświetleniu? Nie rozumiem.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz