Niedawno pisałem o smutnej końcówce człowieczego życia,
która jednak nie jest chyba najgorszym wariantem starości. Wszystko bowiem
wskazuje na to, że cały nasz system ubezpieczeń społecznych i opieki zdrowotnej
ustawiony jest tak, aby ludzie umierali zaraz po osiągnięciu wieku emerytalnego
lub w momencie utraty zdolności do
samodzielnego utrzymania się. Zdaję sobie sprawę, że to mocna i brutalna teza,
dlatego zaraz postaram się ją uzasadnić.
Otóż wszyscy wiemy – chociaż
oficjalnie nikt tego nigdzie nie powie –
iż ludzi powyżej 65 roku życia, tak naprawdę już się nie leczy, a tylko markuje
medyczną opiekę. Wiemy też jak ZUS „uzdrawia” chorych, po to tylko aby
odebrać im rentę lub chorobowy zasiłek. Wiemy o absurdalnie długim czasie
oczekiwania na wizyty u lekarzy specjalistów, spowodowanym mizernymi
kontraktami z NFOZ-em. Mało jednak kto wie, że po ostatniej reformie
lecznictwa, szpitalne oddziały geriatrii (leczy się w nich choroby wieku
starczego), nie weszły w sieć szpitali i nie są przez Fundusz dofinansowywane.
Jaki tego skutek? Jedyny w takiej sytuacji możliwy – likwidacja. Co w tej
sytuacji robić? To proste - umierać. Takie wyjście to teraz wręcz patriotyzm.
Wraz z odejściem w niebyt przestajemy obciążać budżet ZUS-u i NFOZ-u, a że są
one państwowe (chociaż finansowane z naszych składek), to wspieramy przez to
nasz Kraj. Ukochaną Ojczyznę, która jednak często okazuje się być okrutną macochą.
Szczególnie dla ludzi starych, schorowanych lub niedołężnych. Gorzkie to słowa,
lecz po przeczytaniu opisu poniższego zdarzenia, zrozumiecie ich powód. Otóż zdarzyło
się niedawno, że zachorował pewien 70 latek i wylądował w szpitalu – naszym
brzeskim. Nie jest teraz ważne, w jakim stopniu sam „zapracował” na swoje
schorzenia, istotne jest to, że szpital je zdiagnozował. Pacjenta zatrzymano
kilka dni na szpitalnym oddziale, choroby – jak wspomniałem – rozpoznano, ale
czy i jak go leczono, tego już niestety nie wiem. Chociaż pewno warto by poznać
jego szpitalny wypis, ponieważ po niespełna dwóch tygodniach pacjenta ze
szpitala wypisano, a ten z kolei, w niecałe dwie godziny po opuszczeniu
szpitalnych murów, zmarł. Nigdy się już pewno nie dowiemy czy uczynił to z
pobudek patriotycznych, czy może pierwszy dzień wiosny tak fatalnie wpłynął na
jego organizm, czy też serce nie wytrzymało nagłej radości z powrotu do domu.
Faktem jednak jest, że nie zdążył nawet przekroczyć progu budynku, w którym
mieszkał. Myślę, że każdy sprawnie myślący człowiek ma prawo oczekiwać, że po
szpitalnym leczeniu, jego choroba/choroby zostały na tyle zaleczone, aby mógł
bezpiecznie powrócić do w miarę normalnego życia i kontynuować ewentualne
leczenie ambulatoryjnie. Boję się jednak, że w tym przypadku zadziało to o czym
wcześniej wspomniałem czyli markowanie leczenia. 70-cio latek jest już tylko
obciążeniem dla NFOZ, bo to i jakieś leki trzeba by mu podawać, ze dwie kromki
chleba też pewno by zjadł, nie wspominając już o zajmowaniu miejsca w
ogrzewanej i oświetlanej szpitalnej sali.
Dodatkowo taki „starzec” mógłby nieopatrznie zejść w szpitalu i zepsuć
statystyki lecznicy, w której przebywał. Same kłopoty, trzeba go więc wypisać i
niech Bóg ma go swej opiece. Trzeba przyznać, że Opatrzność zaopiekowała się
nim w najlepszy ze sposobów i po prostu zabrała go z tego świata. Ale czy tak
akurat chcielibyśmy odchodzić z ziemskiego padołu? Czy chcielibyśmy na starość
być traktowani jak zużyte przedmioty, które wyrzuca się na śmietnik? To
przecież może spotkać każdego z nas. Mnie, Ciebie, naszych bliskich lub
znajomych. Jeśli tak ma wyglądać cywilizacja życia w XXI wieku, międzyludzkie
stosunki czy wreszcie chrześcijańska etyka, to już chyba naprawdę lepiej
zawczasu przygotować sobie jakąś szybko i bezboleśnie działającą ampułkę. A
swoją drogą, przypadkiem śmierci w dwie godziny po opuszczeniu szpitala,
powinien zająć się prokurator – takie jest moje zdanie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz