poniedziałek, 12 maja 2014

Święto Kwitnącej Jabłoni w Łącku



Wprawdzie Łącko leży ponad 60 km od Czchowa, dostaliśmy jednak zaproszenie na to doroczne jabłoniowe święto więc jeden z nas pojechał w te piękne okolice, a skoro już tam był to uznał, że parę refleksji i spostrzeżeń z prawie całodziennego pobytu w Łącku, zaglądającym tu się należy. A więc do dzieła; Na początek istotna informacja, impreza była dwudniowa ale relacja będzie tylko z niedzieli.
Pierwsze odczucie to ukłucie zazdrości – z racji posiadania przez Łącko pięknego, bardzo kameralnego, amfiteatru. Gdybyż tak w Czchowie taki wybudować. A jest gdzie, stare boisko na Grodzisku, wraz z przyległym terenem, doskonale na takie coś by się nadawało. Obiekt, jak widać na zdjęciach, wypełniony po brzegi. Wszak pogoda dopisała, a jabłoniowe święto swoją renomę już ma. Autokary i samochody z rejestracjami pół Polski szczelnie wypełniają parkingi, a na pojazdach, oprócz miejscowych, pełno śląskich, krakowskich i… zagranicznych tablic. U stóp amfiteatru sporo handlowych stoisk, a na nich czego dusza zapragnie. Przeważają regionalne wyroby, miejscowe potrawy, napitki. Górale mają zmysł do zarabiania więc asortyment oferowanych towarów ogromny – klientów, zwłaszcza tych spoza regionu, też masa. Ciekaw jestem czy znalazły nabywców rzeźbione wizerunki Jana Pawła II i ojca Pio (na zdjęciu poniżej). Dość oryginalne! Nie zabrakło oczywiście sztandarowego wyrobu Łącka – śliwowicy. Tej wyrabianej i sprzedawanej legalnie (Tłocznia Maurera) po 70 zł za butelkę 50-cio procentowej i po 90 zł – 70-cio procentowej! Wpływ na cenę ma akcyza i podatki – Polska to widać bogaty kraj bo przez głupie przepisy rezygnuje ze sporego dochodu ponieważ większość „producentów” śliwkowej okowity woli ją sprzedawać po rozsądnej cenie, nie odprowadzając przy tym fiskusowi ani złamanego grosza. Nie brakuje także tej – nazwijmy ją półlegalną (bo wszyscy, w Warszawie też, wiedzą o tym wyrobie) – tańszej. Można było nawet ją degustować, ale uwaga, po 2 zł za mniej więcej 25 gramowy naparstek. Przynajmniej tak było na stoisku, przy którym ja się znalazłem. Wróćmy jednak do amfiteatru. Gdzie, jak wspominałem, pełno ludzi i… polityków. Ci to dopiero wiedzą gdzie i jak się promować, przecież wkrótce wybory do euro parlamentu. Pal ich jednak licho, bo po oficjalnym otwarciu rozpoczynają się występny barwnych, góralskich, a jakże, zespołów. I tu niespodzianka: zapowiedziana przez super wygadaną, po góralsku ubraną i niesamowicie podobną na pierwszy rzut oka do pewnej ogólnie znanej pani polityk (nie wymieniam nazwiska bo nie będę jej robił dodatkowej reklamy) konfenansjerkę dęta orkiestra - kapela, to prawdziwa orkiestra symfoniczna, grająca zarówno góralskie kawałki, muzykę popularną jak i poważną. Po orkiestrze następuje prawdziwy wysyp regionalnych zespołów , które grają, śpiewają i tańczą, tak, że nawet moje odwykłe od pląsów nogi, zaczynają samoistnie poruszać się w rytm płynących ze sceny dźwięków. Obserwuję występy, patrzę na widzów, zerkam na organizatorów i stwierdzam z uznaniem, że wszystko dopracowane jest w najmniejszych detalach, a drobne nieuniknione opóźnienia czy potknięcia, świetnie puentowane (zagadywane jak kto woli) są przez prowadzącą, która jak widać i słychać, doskonale nad wszystkim panuje. Wybaczcie, ale muszę teraz przytoczyć kawał, który całkiem przypadkiem w amfiteatrze usłyszałem. Podczas rozmowy pewnej miejscowej pani z, także miejscowym, gościem, usłyszałem jak ta ostatnia narzeka, że wkrótce zostanie teściową (a uwierzcie, całkiem młodą będzie teściową!), na to, zaciągając z góralska, facet pyta ją czy wie dlaczego teściowa powinna mieć tylko dwa zęby. Nie wiedziała, więc gość mówi, że jeden po to aby zięciowi otwierać piwo! A drugi na co, pyta kobieta. Facet: żeby ją sakramencko, cały czas boloł! Myślałem, że pęknę ze śmiechu. Dopiero po chwili zrozumiałem ten głębszy sens kawału. Jak teściową „sakramencko” bolał będzie ząb to nie będzie miała siły i głowy do wtrącania się w sprawy młodego małżeństwa. Po południu, gorące, kubańskie rytmy na nowo rozgrzały publiczność, która mimo zaczynającego siąpić deszczu, wzięła się nawet za pląsanie przed sceną. Całkiem wieczorem, w amfiteatrze zagra jeszcze Blue Cafe – niestety, muszę zbierać się do domu, rano przecież trzeba iść do pracy. Z żalem opuszczam gościnne Łącko, pocieszając się oscypkami, które bardzo lubię i w których zapas przezornie wcześniej się zaopatrzyłem. Także tym, że mam zdjęcia, które długo jeszcze przypominać mi będą tą góralską niedzielę.












Brak komentarzy :

Prześlij komentarz