Zgodnie
z prawem, każdy z nas ma obowiązek udzielenia poszkodowanym pomocy.
Obojętnie czy to w wypadku drogowym, czy w innych zdarzeniach. Każdy
ma też obowiązek reagowania w przypadku zaistniałego
niebezpieczeństwa. Taki zapis w naszym prawie wprowadzono
prawdopodobnie ze względu na dość zaawansowaną społeczną
znieczulicę, z powodu której zbyt często zdarzały się momenty
obojętnego przechodzenia czy przejeżdżania obok ludzi
poszkodowanych lub potrzebujących pomocy. Słuszny to nakaz i
większość społeczeństwa już go sobie przyswoiła. Zdarzają się
jednak przypadki – i to dość częste – kiedy to służby
ratownicze „stawiane są na baczność” z bardzo błahego powodu
lub nawet bez niego.
Nie wspominam tu o głupich żartach, które
niestety także się zdarzają. Mam na myśli pewną nadgorliwość
zgłaszających służbom ratowniczym zdarzenia, których nawet
pobieżnie nie sprawdzono. Może ktoś czyni to w dobrej wierze,
jednak dzisiejsze wydarzenie doskonale obrazuje efekty takich
zgłoszeń. Właśnie dzisiejszego poranka dało się słyszeć
przejmujący dźwięk sygnału uprzywilejowanego pojazdu, a za chwilę
drugiego. To policyjny radiowóz, a zanim karetka pogotowia
ratunkowego, przemknęły w kierunku na Brzesko. Coś złego musiało
się wydarzyć, pomyśleli ludzie. Po pewnym czasie wyjaśniło się
do czego zaangażowano policję i pogotowie. Otóż ktoś kierujący
ciężarówką powiadomił służby ratunkowe, że na położonym
przy krajowej 75-ce ściernisku leży nieruchomo jakaś postać.
Powiadomił i… pojechał dalej, a wspomniane wyżej służby
popędziły na wskazane miejsce. Mogło to być przecież
zasłabnięcie, mogła to być też np. ofiara potrącenia. Już na
miejscu okazało się, że jest to… przewrócony, dość
realistycznie wykonany strach na wróble. No cóż, lepiej dmuchać
na zimne, ale gdyby ten zgłaszający kierowca na chwilkę się
zatrzymał i sprawdził co faktycznie widzi, to całej tej akcji
najzwyczajniej by nie było. A teraz inny przykład, tym razem ze
strażą pożarną w roli głównej. W minionym tygodniu, dwukrotnie
wyjeżdżała ona do zgłoszonego dużego zadymienia w rejonie
Dunajca lub tuż zanim. Najpewniej coś się pali, być może jakieś
zabudowania bo dym duży i gęsty – twierdził zgłaszający.
Strażacy pojechali i… dwukrotnie znaleźli dopalające się
ziemniaczane łęty. Ludzie, rozpoczął się przecież czas kopania
ziemniaków. Fakt, że wcześniej niż zwykle, ale od wieków już
chyba, podczas wykopków palone są tzw. badyle, które zwykle
niedosuszone, dają taki właśnie gęsty i w dużych ilościach dym.
Ale litości, to jest zupełnie inny dym niż przy „prawdziwym”
pożarze. Ja wiem, że w dzisiejszych czasach nawet palenie opadłych
liści jest niedozwolone, ale czy naprawdę aż tak bardzo ono
przeszkadza? Tak bardzo zrobiliśmy się już „miastowi”? W
czasie gdy jeszcze zbyt często przymykamy oko na spalanie w piecach
wszelkich odpadów, nie zawracajmy głowy strażakom ogniskami na
polach, one naprawdę nie są aż tak szkodliwe dla naszego zdrowia
jak np. dym z wszelkiej mści plastików. Skoro jednak już musimy,
to najpierw upewnijmy się co tak naprawdę się pali, a następnie
poinformujmy o tym straż miejską (której na szczęście lub
nieszczęście nie mamy) lub policję. Oni, gdy zajdzie taka
potrzeba, na pewno powiadomią straż pożarną. Dawno już ktoś
stwierdził, że: „nadgorliwość jest gorsza od sabotażu” i
ciągle powiedzenie to jest aktualne, o czym najdosadniej świadczą
powyższe przypadki.
Nadgorliwość albo też zwykłe lenistwo i wygodnictwo. Łatwiej zadzwonić na numer alarmowy niż samemu sprawdzić co się dzieje.
OdpowiedzUsuń