środa, 16 sierpnia 2017

Podróże… raczej bliskie




Miniony długi sierpniowy weekend sprzyjał podróżowaniu, bo to i pogoda (przynajmniej w naszym regionie)była w sam raz ku temu, a i wolny czas, przez tych co w poniedziałek mieli wolne od pracy, trzeba było jakoś wykorzystać, dlatego każdy kto żyw wsiadał w auto i ruszał przed siebie. Widać to było z resztą na naszych drogach, które w zwykłe dni są mocno zatłoczone, a którymi aby gdziekolwiek dojechać w taki wolny od pracy czas, potrzeba było naprawdę sporego samozaparcia.
Wcześniej nie mogłem turystycznie gdzieś dalej wyjechać, bo niedzielę wypełniły   mi społeczne obowiązki (jubileusz OSP Jadowniki), a poniedziałek miałem „pracujący”, więc dopiero we wtorek wybrałem się ze znajomym na – nazwijmy to – objazd okolicy. Zaczęliśmy od… cmentarzy, na których mój towarzysz podróży miał pochowanych swoich bliskich. Obce mi miejsca, nieznane nazwiska, różnorodne nagrobki. Ktoś pomyśli, co w tym interesującego. A jednak. Sam fakt – przy okazji pobytu w miejscu, gdzie w pełnej zgodzie spoczywają obok siebie różni ludzie, może niegdyś ze sobą zwaśnieni, osoby które przedwcześnie odeszły z tymi, którzy dożyli sędziwego wieku, wreszcie prości ludzie obok tych wykształconych i piastujących niegdyś ważne stanowiska – uświadamia nam jak szybko przemija czas i że nie warto go marnować na mało ważne życiowo sprawy i naprawdę jest dostatecznym powodem aby od czasu do czasu (nie tylko od święta) odwiedzać nekropolie. Także te zwykłe, mało znane, parafialne. Poniżej zdjęcie ciekawego nagrobkowego detalu w formie książki.
Przypuszczam, że albo zmarły, albo jego rodzina książki sobie cenili i stąd taka forma inskrypcji, a może się mylę, może tylko ktoś uznał, że ozdoba w formie książki dobrze będzie się prezentować? Kto to wie. Ruszamy dalej, aby z zamiarem zjedzenia loda trafić na wiśnicki rynek. I tutaj niespodzianka, trwają właśnie obchody 400-lecia miasta oraz… odpust.
Ludzi sporo, kramów także, miejsc do parkowania zero, a na ryneczku słychać wymieszane dźwięki grającego właśnie na estradzie zespołu disco polo z… kościelnymi organami, które towarzyszyły odprawianej w tym samym czasie mszy w pobliskim kościele. Ot, taki miejscowy folklor. W pewnym momencie zauważyłem młodą zadbaną kobietę, która siedząc na trawiastym skwerku, tak najzwyczajniej w świecie, mimo kręcącego się wokół tłumu ludzi, karmiła piersią małe dziecko. Przypomniała mi się w tym momencie niedawna medialna dyskusja (wręcz burza) na temat, czy takie zachowanie jest właściwe, czy nie psuje estetyki publicznej przestrzeni, czy nie jest wręcz pornografią. Bo i takie zdania też się zdarzały. Tutaj karmienie piersią nikogo nie gorszyło, nie było też przyczyną żadnej sensacji. Przeciwnie, na twarzach tych co to zauważyli, widać było życzliwe zrozumienie i coś w rodzaju sympatii dla mamy i jej dziecka. I tak moim zdaniem powinno być. Karmienie piersią to coś naturalnego i złą rzeczą jest doszukiwanie się w nim właśnie sensacji czy twierdzenie, że to nieestetyczne. Opuszczamy rozbawiony Wiśnicz, a następnym naszym przystankiem będzie Lewniowa, gdzie jak już wcześniej wiedzieliśmy, odbywają się dożynki.
Dosłownie polowe (dobrze, że nie było wcześniej deszczu) parkingi jeszcze nie zapełnione więc i zero kłopotów z zaparkowaniem auta. Gorzej ze zlokalizowaniem miejsca święta plonów. Od czego jednak człowiek ma uszy. Jako, że nagłośnienie dożynek było całkiem dobre, wystarczyło tylko pozwolić aby tym razem one nas prowadziły. No i doprowadziły na piękny przyszkolny stadion, którego istnienia nigdy nawet nie podejrzewałem bo schowany jest za budynkiem szkoły i z biegnącej przez Lewniową drogi zupełnie go nie widać. Na ładnie przystrojonej scenie gra orkiestra dęta z Gnojnika, a lada  chwila rozpocznie się prezentacja dożynkowych wieńców. Słuchamy przez chwilę całkiem dobrego grania, później przeglądamy stoiska – w większości z piwem i grillowaną kiełbasą – i postanawiamy obrać kierunek na nasze domy, chociaż w programie imprezy jest jeszcze atrakcja - występ zespołu „Baciary”. Ale, że ma się to odbyć dopiero około 20-tej wieczorem, a dodatkowo ja nie przepadam za tego typu muzyką, postanowiliśmy nie czekać i opuścić gościnną Lewniową, kończąc tym samym nasz świąteczny wypad po okolicy. Już w drodze powrotnej znajomego naszła refleksja i retorycznie zapytał: powiedz mi jak to jest, jedni – choć całkiem niedawno byli wśród nas – spoczywają na cmentarzu, gdy inni w tym samym czasie dobrze się bawią. Co miałem odpowiedzieć? Tylko to, że takie jest życie, że tak naprawdę jest ono tylko chwilą, daną nam aby jak spadający meteor na krótko zabłysnąć i zniknąć w otchłani wszechświata. I że tylko od nas zależy jak długo zostaniemy zapamiętani. Często ze znajomym, na przeróżne sprawy, mamy odrębne zdania, jednak tym razem, wyjątkowo ze mną się zgodził.           

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz