środa, 19 sierpnia 2015

Był sobie człowiek



Jak wszyscy wiedzą, losy każdego człowieka toczą się sobie tylko znanym torem i są jak linie papilarne – niepowtarzalne i przypisane tylko jednemu osobnikowi. Czy mamy na nie wpływ? Można by o tym dyskutować, jednak niewątpliwie w pewnym stopniu zależą one od nas samych. Ale wróćmy do początku. Był sobie człowiek, nie nastolatek ale też nie starzec. Nie przesadnie wykształcony lecz i nie całkiem głupi. Żyjący przeciętnym życiem bez błyskotliwych osiągnięć i bez szczególnych upadków. Jednak jego życie tylko do pewnego momentu było przeciętne. Od pewnego czasu – przynajmniej dla niego i kilku jeszcze osób – stało się szczególne.
Szczególne przez groźną chorobę, która upatrzyła sobie jego organizm na swoje siedlisko. Faktem jest, że w pewnym stopniu, sam osobiście swojej chorobie pomógł. Od pewnego już czasu za kołnierz nie wylewał , a w dodatku sięgał po alkohole z – powiedzmy delikatnie – nie najwyższej półki. Ten akurat produkt, w dodatku często spożywany, jak wiadomo, ciała raczej nie wzmacnia, tak więc systematycznie osłabiany organizm w żaden sposób przed podstępną chorobą bronić się nie mógł, więc i jej postęp był szybki, a skutki nieuleczalne i nieodwracalne. Był już w takim stanie, że niechybnie umarłby w domu z głodu i w męczarniach, bo nie mógł już niczego przełykać oprócz wody. Sąsiedzi (część jego rodziny jest „w świecie”, a część pewno nawet nie wiedziała o jego stanie) poprosili doń lekarza rodzinnego, który do pacjenta w trybie pilnym wezwał pogotowie. I zaczęło się. Długo by opowiadać o medycznych procedurach, bo to one, jak wszędzie twierdzono, regulują tryb i sposób postępowania z pacjentami. Dość powiedzieć, że pogotowie zawiozło człowieka na SOR, z SOR-u (nazajutrz) do laryngologicznej przychodni, a stamtąd polecono… odebrać go do domu, w którym – przypomnijmy – ani warunków, ani opieki, ani nikogo bliskiego. W tym momencie wypada pokłonić się w podzięce powiatowemu radnemu, Panu Jarosławowi Gurgulowi, który poproszony o pomoc, sobie tylko znanymi sposobami spowodował przyjęcie chorego na oddział szpitalny. Każdy kto znał sprawę – łącznie z rodzinnym lekarzem – dziwił się jak tak może być, że samotnemu człowiekowi w prawie agonalnym stanie, zaleca się ambulatoryjne leczenie w szpitalu odległym o kilkadziesiąt kilometrów. Później był jeszcze jeden szpital i jeszcze jeden, a po nich żądanie wskazania (czytaj załatwienia) dla chorego hospicjum, w którym można by go umieścić. Hospicjum – znowu dzięki Panu Jarosławowi – załatwiono, gdzie ciężko chory człowiek, w godziwych warunkach będzie pewno dożywał swych dni lub godzin. Ktoś zapyta skąd tytuł w czasie przeszłym. Takie pytanie może zadać tylko ten, kto człowieka o którym mowa, w ostatnich dniach nie widział, kto nie usłyszał z ust lekarza słów: „ten pan długo nie pożyje”. Bo wygląda on - nie zawaham się użyć w tym miejscu tego określenia – jak szkielet. Tak, ten człowiek to dosłownie skóra, kości i trochę ścięgien, w które kilka razy na dobę wstrzykiwana jest morfina. Dlatego, chociaż człowiek ten z medycznego punktu widzenia jest jeszcze żywy, to praktycznie czeka już tylko na śmierć. Po co to wszystko opisuję? Przecież każdego człowieka może dopaść taka jak ta choroba i wiele osób „niezasłużenie” na nią zapada. Ano po to, aby pokazać, że wśród tych nie z własnej winy chorych są i tacy, co przez swój tryb życia wręcz otwierają „drzwi organizmu” dla paskudnych chorób, piszę ku przestrodze dla miłośników „baryłek”, piszę wreszcie dla obojętnych na cierpienie innych. W tym także dla uświadomienia jak bezduszne i zupełnie nie widzące w chorym człowieka, są medyczne procedury, jak odczłowieczony jest system naszej (pożal się Boże) służby zdrowia. Wreszcie po to, żebyśmy – mając świadomość, iż sami w każdej chwili podobnej choroby możemy doświadczyć – dostrzegali wokół siebie potrzebujących pomocy i pomocy takiej nigdy nie odmawiali. Bo czyż nie za często, w nawale codziennych spraw, najzwyczajniej nie zwracamy uwagi na drugiego człowieka?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz